wtorek, 29 października 2013

Rozjaśnianie włosów.

Sposób ten przypomniał mi się stosunkowo niedawno, gdy rozmawiałam z koleżanką o farbowaniu włosów i stosowaniu rozjaśniaczy.
Sama na sobie nie próbowałam, ponieważ "nie kręcą" mnie włosy blond, podobają mi się moje ciężkie-do-zidentyfikowania-być-może-kasztanowe. Jednakże rozjaśniałam w ten sposób włosy znajomej.

A więc, czego potrzebujemy?
Otóż, potrzebna nam będzie gencjana, inaczej zwana fioletem. Stosowana głównie u noworodków do gojenia się pępka. Dostępna w każdej aptece, bez recepty.
Niezbędna do tego jest woda.
Pozostałe rzeczy, w które należy sie zaopatrzeć, to: gumowe rękawiczki, czepek foliowy, ręcznik i  pojemnik z rozpylaczem (zakupiony w jakimś sklepie z kosmetykami, ewentualnie po płynie do szyb - przy tym należy pamiętać o dokładnym wypłukaniu opakowania, można też na koniec zalać gorącą, lecz nie wrzącą wodą.).

Przystepując do działania:
W pojemniku z rozpylaczem mieszamy odrobinę fioletu z wodą, do uzyskania koloru "denaturatu", czyli jasnofioletowego. Na ramiona kładziemy ręcznik, zakładamy rękawiczki i dokładnie spryskujemy całe włosy, aż do takiego stopnia, że zacznie nam z nich kapać płyn. Zakładamy czepek foliowy, owijamy ręcznikiem i pozostawiamy na 30-40 minut. Następnie włosy płuczemy samą wodą.

Moim zdaniem sposób jest tani, łatwy, jednak czasochłonny, gdyż za pierwszym razem włosy nie będą idealnie jasne (zależy to od naturalnego koloru włosów).
Dodatkowym utrudnieniem może być fakt, jeśli posiadamy włosy farbowane.
Odpowiednio długo stosując gencjanę, możemy uzyskać gołębi kolor. Znam osoby, które właśnie tym sposobem uzyskały taki odcień.
Polecam także, by nie robić tego samemu, lepiej poprosić koleżankę, mamę, siostrę, ciocię itp., ponieważ fiolet barwi. Jest to zmywalne, ale nie warto długo zwlekać z wyczyszczeniem po tym ubrania, ciała, czy podłogi.

sobota, 26 października 2013

Popularny makaron ze szpinakiem.

Na samym początku muszę napisać, że niestety, ale zaniedbałam bloga i nie jestem z tego powodu zadowolona, gdyż nie takie miałam postanowienie, poza tym ten fakt 'ubliża' mojemu poczuciu perfekcyjności.

Wracając do dzisiejszej notki, chcę Wam przedstawić jedną z moich ulubionych i dość szybkich potraw. Z pewnością znacie makaron ze szpinakiem.
Rozpisywać się nie muszę, bo wykonanie nie jest trudne. Gotujemy makaron (tutaj użyłam tzw. 'uszek', ale robie też ze świderkami, czy piórami. Tutaj mamy naprawdę szerokie pole do popisu.), następnie na masełku podsmażam szpinak, pod koniec dodając odrobinę soli, czosnku i śmietany. Ugotowany makaron przekładam do naczynia żaroodpornego, na to wykładam przygotowany już szpinak i posypuję serem. Całość wkładam do piekarnika* ustawionego na 150st. i czekam, aż ser się rozpuści.
Po wyjęciu nie pozostaje nic innego, jak rozkoszować sie przepyszną potrawą.



* Oczywiście piekarnik NIE MOŻE być nagrzany, jeśli mamy do czynienia z naczyniem żaroodpornym :)